Mężczyzna szedł szybkim krokiem po zatłoczonej ulicy pełnej porannego szumu i gwaru miasta. Wszyscy spieszyli się do pracy. Mijając żółtą taksówkę, jego wzrok przykłuło dziwne zachowanie ochroniarzy w czarnych jak smoła garniturach i równie ciemnych okularach. Była 7 rano. Gdzies w oddali usłuszał strzał z pistoletu. Glock 17. Znał się trochę na broni, w końcu spędził 12 lat u boku ojca, handlując nielegalną bronią mysliwską. Potem, kiedy trafił na parę miesięcy do aresztu, miał do czynienia z przemytem zagranicznej broni, którą sprawdzał pod względem technicznym. Nierozglądając się szedł dalej, odrobinę przyspieszając kroku. Spieszył się.
- Diego! - mężczyzna zatrzymał się i odwrócił. Przed nim stał jeden z tych facetów, którzy na pierwszy rzut oka wydali mu się ochroniarzami. - Mamy dla ciebie niespodziankę.
Nagle stracił kontrolę nad rzeczywistoscią. Błysnęło mu przed oczami. Ktos uderzył go od tyłu w głowę jakims twardym narzędziem. Kolana ugięły mu się, swiat zawirował. Z oddali usłyszał jakis głos wołający go po imieniu. Potem była już tylko ciemnosć.
***
Britney leżała na swoim łóżku przykryta seledynową poscielą. Uwielbiała ten kolor. Kojarzyło jej się z nim całe dzieciństwo. Z jakiegos powodu się obudziła. Dopiero robiło się jasno. Powinna jeszcze spać. Nigdy nie budziła się bez budzika a już co dopiero przed 8 rano. Cos musiało wyrwać ją ze snu, tylko co? Nie wiedziała. Podniosła się i podparła na rękach. Spojrzała w kieruku drzwi i wtedy znowu to usłyszała. Krzyk. Rozpaczliwy, błagający o pomoc. Natychmiast zerwała się z łóżka i podeszła do okna. Lecz nikogo tam nie było. Drogą spokojnie szła para w młodym wieku, a parę metrów za nimi dwóch ochroniarzy. Ciekawe czego się boją, pomyslała Britney. Odprowadziła ich wzrokiem, cały czas rozmyslając nad dźwiękiem, który zdawało jej się, że usłyszała. A może tylko jej się wydawało. Za oknem ćwierkały ptaki a słońce powoli wspinało się nad widnokręgiem. Długo zastanawiali się z mężem, czy kupić to mieszkanie, ale widok z sypialni rozwiał wszelkie wątpliwosci. Okolica była przepiękna. Kiedy tak rozmyslała, Britney dostrzegła jakis ruch za drzewami. Musiała otworzyć okno, żeby się wychylić, bo widok zasłaniała jej wielka daglezja, którą już od jakiegos czasu chcieli przyciąć, bo zasłaniała prawie cały widok z okna. Rękami oparła się o parapet i powoli wysunęła głowę za okno. Cos wystawało z trawy. Nie widziała, co. Mieszkali na parterze, ale ona i tak bała się wysokosci. Spojrzała w dół. Jakies 3 metry pod sobą dostrzegła paprotki oraz wielkie krzewy, berberysy, które od zawsze jej przeszkadzały. Chciała je wyciąć, ale mąż strasznie się upierał, żeby zostały. Nie nawidziła tych roslin. Były takie wielkie i gęste. Do niczego nie pasowały. Psuły wygląd ich domu. Poza tym miały obrzydliwy brązowy kolor. Ładne może i były tylko jesienią, kiedy przyjmowały kolor pomarańczy. Za oknem dostrzegła jakis ruch. Znowu, wystawiając głowę, zobaczyła cos za krzakami w trawie. Oparła kolana na parapecie i wychyliła się jeszcze mocniej. Zarosla nie były tak gęste, więc udało jej się ujrzeć zarys czegos podłużniego. Postawiła stopę na krawędzi i trzymając się jedną ręką framugi wysunęła prawie całe ciało za okno. Zamarła. W trawie leżała oderwana ludzka ręka... Britney wypadła przez okno.
***
Siedział w kompletnej ciemnosci. W pomieszczeniu nie było żadnych okien. Spróbował machnąć ręką, lecz na nic były jego zmagania, gdyż wszystkie kończyny miał związanie grubym plecionym sznurem. Powoli tracił czucie w nogach. Próbował krzyczeć, lecz widocznie nikt go nie słyszał, a sam miał już porządnie zdarte gardło. Do prawej stopy miał przymocowany solidny łańcuch. Nie wiedział co robić. Strasznie chciało mu się pić. Nie wiedział ile go tu już trzymają, ani jak długo był nieprzytomny. Usłyszał szczęk zamka. Oslepiło go swiatło, kiedy do pomieszczenia weszło dwóch uzbrojonych mężczyzn. Podeszli do niego, rozkuli go z kajdan i rozwiązali ręce. Położyli przed nim miskę z czyms, co wyglądało mu na kocią karmę, a obok postawili kubek z wodą. Nikt nie odezwał się ani słowem. Kiedy wyszli, drzwi się zamknęły i ponownie ogarnęła go ciemnosc. Powoli rozprostował ręce i rozluźnił nogi. Po ciemku wymacał kubek i odrazu wypił całą jego zawartosć. Następnie wziął miskę. Ze strachu nie chciało mu się jesć. Powąchał papkę. Ohyda. Nie tknąłby tego nawet, gdyby miał umrzeć tu z głodu. Był okropnie zmęczony. Korzystając z tego, że wreszcie ma rozwiązane kończyny, ułożył się wygodnie na podłodze. Jesli można tu w ogóle mówić o wygodzie. Ziemia była zimna i twarda, lecz mężczyzna od razu zasnął. Pogrążył się we snie i nie usłyszał nawet, kiedy ktos ostrożnie otworzył drzwi i wszedł do srodka.
***
Britney leżała w krzakach, powoli dochodząc do siebie. Jak dobrze, że nie wycięłam tych okropnych berberysów, powtarzała sobie. Spojrzała na swoje poobcierane ręce i zadrapane nogi. Nie wyglądało to najlepiej, ale przecież żyła! Tak skutecznej pobudki to ona jeszcze w życiu nie miała. Udało jej się wyjsć z krzaków. Rozejrzała się. Na szczęscie nikt nie widział jej upadku. Spojrzała w kierunku kępy drzew. W trawie nadal cos było. Chyba muszę zadzwonić na policję, pomyslała. Powoli, nie spiesząc się, podeszła do wystającej ręki...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz